Zupa wszech czasów, sycąca i rozgrzewająca, gęsta i mocno czosnkowa. W ogóle nie jest w klimacie naszych codziennych lekkich i zdrowych posiłków, ale zimą się od niej nie wymigam.
U rolnika kupuję włoszczyznę, czosnek i mączyste ziemniaki, jeśli trzeba, uzupełniam zapas drobnej fasolki (drobnej, bo szybko się rozgotowuje, zagęszczając gar). Musi być kiełbacha super jakości, z krótkim składem i odrobina boczku.
Fasolę zalewam zimną wodą na noc w dużym naczyniu.
Rano obieram włoszczyznę i kroję ją w duże kawałki, bardzo drobno kroję boczek, a kiełbasy nie kroję wcale i wrzucam wszystko do gara z ząbkiem czosnku, liściem laurowym i zielem angielskim, żeby się lekko podprazyło ( zapach cud). Zalewam wodą zanim się spali, gotuję ok.15 minut. Dodaję fasolę i drobno pokrojone ziemniaki. Gotuję 2-3 godziny, w międzyczasie ugniatam ziemniaki i fasolę, żeby szybciej się rozgotowały, a wyjmuję włoszczyznę.
Doprawiamy sporą ilością czosnku, łyżką majeranku, solą i pieprzem, podaję z pokrojoną kiełbaską.
Zupa najlepiej smakuje następnego dnia, bo robi się cudownie gęsta ( nie, nie zawsze zostaje). Jest z przytupem, więc następnego dnia idę pobiegać zaraz po tym, jak dostanę kwiaty od zachwyconego maużonka.