Zaczęliśmy turbo wypas od urodzin Tosia, co oznaczało biesiadę na werandzie.
A później odkryliśmy Zagrodę Guciów. To było TO. Na wakacjach mamy zwyczaj rozpieszczać się kulinarnie, no i przepadliśmy- pojawialiśmy się tu codziennie, na cudowne śniadanka i urocze obiady w sielskiej scenerii. W menu są lokalne dania (bliskie mojemu podniebieniu, bo rodzina mojej mamy pochodzi z Roztocza) i wiejskie produkty od okolicznych dostawców- sery, wędliny, miody, a nawet dżem sołtysowej.
A gdy okazało się, że wspaniała plaża jest kilka minut drogi od naszej chaty, to byliśmy w ogóle wniebowzięci.
Poza tym Roztocze zachęca do spacerów w obrzydliwie malowniczej scenerii- szkoda tylko, że ważę więcej niż Antek.
Nie muszę chyba wspominać, że w ogóle nie obchodziła mnie ani moja fryzura, ani strój, ani plamy na koszulkach Tosia (zresztą priorytety mam zupełnie inne także na co dzień). Prawdopodobnie Paulo Coelho rozpłacze się teraz ze wzruszenia, ale przez cały czas byłam szczęśliwa, że tu jestem, że jestem ze swoimi najkochańszymi, i co chwilę się uśmiechałam, bo uderzała mnie myśl, że mam znacznie więcej, niż człowiek potrzebuje do szczęścia.