środa, 29 lipca 2015

Kocham wakacje

Nie za specjalnie kocham to miejsce, nie wiem, dlaczego. Mój mąż kocha je szalenie, a mąż uwielbia- obaj przez całą drogę do krzyczą "RANCZO BABCI MANI!!! RANCZO BABCI MANI!!!". Chcąc nie chcąc spakowałam nas... i przeżyłam wakacje życia, mega czilaut i super frajdę. To był urlop z efektem łał, pełen szał, och i ach. Każdemu takiego życzę, ale po kolei.

Zaczęliśmy turbo wypas od urodzin Tosia, co oznaczało biesiadę na werandzie.




A później odkryliśmy Zagrodę Guciów. To było TO. Na wakacjach mamy zwyczaj rozpieszczać się kulinarnie, no i przepadliśmy- pojawialiśmy się tu codziennie, na cudowne śniadanka i urocze obiady w sielskiej scenerii. W menu są lokalne dania (bliskie mojemu podniebieniu, bo rodzina mojej mamy pochodzi z Roztocza) i wiejskie produkty od okolicznych dostawców- sery, wędliny, miody, a nawet dżem sołtysowej.
 








 
A gdy okazało się, że wspaniała plaża jest kilka minut drogi od naszej chaty, to byliśmy w ogóle wniebowzięci.
 

 
 
Poza tym Roztocze zachęca do spacerów w obrzydliwie malowniczej scenerii- szkoda tylko, że ważę więcej niż Antek.
 








 
 
Nie muszę chyba wspominać, że w ogóle nie obchodziła mnie ani moja fryzura, ani strój, ani plamy na koszulkach Tosia (zresztą priorytety mam zupełnie inne także na co dzień). Prawdopodobnie Paulo Coelho rozpłacze się teraz ze wzruszenia, ale przez cały czas byłam szczęśliwa, że tu jestem, że jestem ze swoimi najkochańszymi, i co chwilę się uśmiechałam, bo uderzała mnie myśl, że mam znacznie więcej, niż człowiek potrzebuje do szczęścia.
 

 
 

 

środa, 15 lipca 2015

zawierucha

Prawda jest taka, że Antoniuszka łatwo się kocha. Jest słodziutki, fajny, błyskotliwy, uroczy, fakt- czasem się złości, ale przecież wiadomo, że trzylatek (kiedy to się stało???) będzie się złościł, tak samo, jak wiadomo, że nikogo to nie wkurzy, bo w końcu to trzylatek. Ale kiedy choruje, to odkrywam w sobie nowe pokłady uczuć macierzyńskich. To była nasza pierwsza megagorączka, więc poza wieczornym nastawieniem budzika co pół godziny postanowiłam na wszelki wypadek po prostu nie spać. Zupełnie nie interesowała mnie budowa, która na ten rok jest zakończona (chyba, że postanowimy uporać się teraz z elektrykiem i hydraulikiem), miałam w tyłku pasję do nasadzeń (która już wyszła z ukrycia), tylko niczym przyczajony tygrys czatowałam na najlepszą porę, by wyruszyć do szpitala, i co chwilę wykrzykiwałam w panice "Piotrek! Jedziemy!", a zaraz potem "Piotrek! To poczekajmy jeszcze". Dwa razy obudziliśmy panie na dyżurze nocnym i jedna z nich była wyraźnie niezadowolona (i przysięgam, że kiedyś przestanę się pieścić i napiszę na nią skargę, bo podpadła mi już drugi raz). Czy to przypadek, że gdy moje dziecko miało ponad 39 stopni gorączki, była fala upałów, a gdy wyjechaliśmy na resztkę urlopu taty na wieś, zrobił się ziąb  i trzeba było odpalić kaloryfery? A dobra wiadomość jest taka, że nie można mieć ospy drugi raz. Anginę, która nastąpiła po niej można.
Myślę, że zawierucha moich dzisiejszych myśli jest w pełni uzasadniona, na osłodę załączam zdjęcia chatki.