wtorek, 12 lipca 2016

życie kolego to klocki lego

Mój syn jest mistrzem świata w robieniu czegoś z niczego, zupełnie jak MacGyver. Kilka razy w miesiącu muszę kupować nowe kredki, bo poprzednie zostały zamienione bezpowrotnie na pociski/ rury wydechowe/ mostre pałki (cokolwiek to jest). Są też plusy- dzięki temu można z nim pójść do sklepu z AGD w niecnym celu wybrania lodówki- po prostu zrobi z samochodu pistolet laserowy i będzie wołał do sprzętów poddaj się, maszyno do smalcu!!  Prawdę mówiąc, boję się, że kiedyś skonstruuje helikopter i odleci, radośnie machając do mnie z chmur.

Zastanawiałam się, co by tu zrobić, żeby zaczął robić coś z czegoś, ale w sposób przemyślany, bez siły niszczycielskiej i tony chaosu, bo nie oszukujmy się, na widok ciastolin i plastelin przewraca oczami z przejedzenia. I wtedy znalazły się zajęcia Bricks 4 Kidz, na których dzieci pod opieką instruktorów (która starszym uczestnikom nie jest specjalnie potrzebna) układają fajne rzeczy z klocków lego. Wydawałoby się, że wszyscy mamy takie klocki w domu i nie ma w tym nic nadzwyczajnego, ale zajęcia oferują coś wyjątkowego: każdy uczestnik otrzymuje standardowy zestaw uporządkowanych klocków w walizce. Po interesującym wstępie, który ma walory edukacyjne, dzieci wykonują zadanie. 

Antek jako czterolatek bawił się lego duplo (układając zwierzaki z opiekunką), ale budowa piramidy zainteresowała go na tyle, że dosiadł się do stolika ze starszymi dziećmi. Bardzo mnie to ucieszyło, bo aż widziałam, jak pracują jego paluszki! Oferta wakacyjnych półkolonii jest skierowana dla dzieci od 5 roku życia, ale we wrześniu będą też zajęcia dla młodszych. I wtedy wpadłam na szatański plan: pomyślałam sobie, że to idealne miejsce, żebym mogła na spokojnie napić się kawy, bo jak powszechnie wiadomo, każdy tatuś kocha lego i na bank z chęcią zabierze dziecko na tego typu zajęcia.

Mogłoby się wydawać, że pomieszczenia Centrum Kreatywności będą tonęły w zabawkach niczym pokój Antosia po wizycie trójki kolegów, a dzieci będą potrzebowały łopat śniegowych, żeby przedostać się do wyjścia- tymczasem nowe, schludne wnętrza są uporządkowane, klocki,  z których można ułożyć ponad 600 modeli, leżą sobie w sprytnych walizeczkach, a nadmiarowe elementy są sprytnie ukryte w przegródkach stołu. Mam jeszcze wiadomość, która ucieszy wszystkie mamy z psychozą bakteryjną (co akurat jest moim problemem)- te klocki są dezynfekowane po każdych zajęciach! Widziałam to na własne oczy. 

Znacie to miejsce a może wybieracie się? Jak wrażenia? My polecamy :)









środa, 29 czerwca 2016

piec

Zamarzył nam się piec kaflowy. Nie kominek obity kaflami, nie ultranowoczesna szyba, tylko właśnie taki piec, co to trzyma ciepło przez 24 godziny. Look jak z francuskiego magazynu o szwajcarskiej willi w górach, jak ilustracja złotej zasady less is more, jak minimalizm stał się ciałem. Biały, gładkie kafle, przewężenie na środku, subtelne gzymsy i obowiązkowa wisienka na torcie w postaci secesyjnych drzwiczek. 
Ała. Cena zabolała, bo mniej więcej dziesięciokrotnie przekroczyła wartość naszego samochodu (który skądinąd nie jest nasz). Odpisałam, że ach jaka szkoda, ale niestety. Na to pani z kaflarni wysłała nam propozycje sympatyczniejsze cenowo. Nie, nie, nie tak miało być. To nie były piece z naszych snów! To nie były piece z naszych marzeń! To były piece skąpane w ornamentach, buchające przepychem! 
Ale to ciepło, ta magia, zarzucanie na piec kołderki, żeby po kąpieli wygrzać się na całego. I jest. Lubię go.

  • piec kosztował tyle, ile wydalibyśmy na kominek
  • zasada palenia w piecu jest taka, że rozpala się go, nagrzewa, a potem on sam trzyma ciepło, nie wymagając dokładania drewna.
  • to tradycyjny przepis na ciepło. Można od niego, jak od kominka poprowadzić ciepło do innych pomieszczeń, ale nie zdecydowaliśmy się na takie rozwiązanie (oczywiście będziemy mieć ogrzewanie centralne, obawialiśmy się też brudu z instalacji w sypialniach).
  • piec był budowany zaledwie przez 3 dni, teraz jest w fazie suszenia- rozpalamy go troszeczkę i wietrzymy.
Jak myślicie, spoko pomysł?






czwartek, 23 czerwca 2016

najpiękniejsza chwila

Wszystkie mamy świata
mają jedną ukochaną chwilę
to ten moment
kiedy po całym dniu
Dziecko
śpi.
Jest wtedy absolutnie święte:
nie chce kanapki z czym innym,
nie wylewa na siebie kompotu ani zupy na podłogę
nie płacze bo nie chce takiej rany na kolanie
nie ma że mamo ja cię nie kocham, bardzo nie kocham
tylko ono święte
po prostu śpi
a my kipimy miłością
Jednak moja najpiękniejsza chwila
taka, że mam ochotę się rozpłakać ze szczęścia i wzruszenia
jest wtedy gdy Antek
taki duży i dzielny
mądry i wspaniały
usypia
kleją mu się oczy
a jak już się skleją
szepczę cicho
kocham Cię
kocham
to on
chociaż już śpi
odpowiada kocham cię
a ja jeszcze przez chwilę kradnę mu sen
i mówię kocham Cię
a on znów odpowiada
kocham cię

środa, 15 czerwca 2016

Czapka w farbie.

Najbardziej kontrowersyjnym elementem stroju Antosia Kokosia jest umazana farbą czapka. Uprzejmie przypominam, że czapka umazała się podczas Dnia Dziecka w CK. "A co to na tej czapce? Farba?", "A to tak specjalnie?", "A dlaczego on ma taką brudną czapkę???". Ha! Pralkę mam, jakbym chciała, to pralka by uprała! Ale absolutnie nie chcę i wcale nie chodzi o designerski look, ta historia zaczęła się dawno, dawno temu...

Pierwsze farby Antka to akwarele z ikei. Plakatówki odpadły ze względu na straszne szkody, jakie powstawały przy  ich stosowaniu. I tak sobie wesoło malowaliśmy. Pewnego razu usłyszałam od znajomej mrożącą krew w żyłach  historię o świetlicy środowiskowej w średnio ciekawym miejscu. Dzieci, które tam przychodzą, w wieku trzech lat nie za bardzo wiedzą, czym są kredki lub farby.

Wyobraźcie sobie moje zdumienie, gdy Syn, mając 2,5 roku, podczas pierwszej wizyty w przedszkolu, na widok słoiczka z plakatówką wykrzyknął: "A co to takiego?". Spłonęłam ze wstydu, a panie udzieliły mi wzrokowej reprymendy, więc nawet nie wyjaśniłam, że mamy akwarele, że on wie, farby, pędzel, kubek ciepła woda!!!

Więc proszę Państwa. Ja nie upiorę tej czapki i nie pozwolę, żeby zrobiła to pralka. To dowód rzeczowy i międzynarodowy sygnał, że mój syn wie, czym są farby. Ogarnia też  kredki w kilku odsłonach, plastelinę, ciastolinę, modelinę, piasek kinetyczny i inne podobne atrakcje. 

Prania. Czapki. Nie. Będzie. Duma mnie rozpiera, że jest taka umazana, że dziecko malowało rakietę kosmiczną! A do Karuzeli Sztuki apeluję: proszę kupować wyłącznie porządne, niespieralne farby. Te, które zdobią czapkę, trochę się wykruszają.

środa, 1 czerwca 2016

Brudne dzieci

Gdy widzę czystego malucha w niepoplamionym ubranku, który przez godzinę potrafi wysiedzieć cicho przy stole, w mojej głowie zaczyna wyć syrena alarmowa. Ijo Ijo. Ktoś je bije? Straszy? Krzyczy? Daje dragi? No mój syn nie wysiedzi, świat jest zbyt interesujący, ludzie ciekawi, a ostatnio jeszcze pojawiło się zainteresowanie księżniczkami ("Nadaję Panią na Księżniczkę!/ Księżniczki muszą być młode i szczupłe, tej pani nie nadaję!"), które sprawia, że musiałabym go przywiercić do krzesła, żeby został na miejscu.

Dzień dziecka rozpoczynamy od lodów. Jak Antek je lody, to te lody spływają mu po rękach, nogach, spodniach i koszuli. Wtedy myślę sobie, że pralka jest wspaniałym wynalazkiem i nie widzę problemu. Kiedyś nieśmiało próbowałam oblizać to, co już bardzo spływało, ale rodziło to tak potworne formy protestu (i dobrze! też bym się złościła, gdyby ktoś chciał mi zjeść loda), że odpuściłam. Często widzę jednak mamy, które mocno ponosi, gdy widzą, jak lód spływa po koszulce, a jest oczywiste, że małe dziecko nie ma motoryki pozwalającej na sprawne wyjadanie z wafelka. Na przykład dziś jedna pani wydarła się na (chyba swoje) dziecko: "Cały się uświniłeś! Jak Ty wyglądasz?". Smutne. Zapewniam, że chłopiec wyglądał dokładnie jakby zjadł loda, a całe jego szczęście płynące z tego smakołyka natychmiast zamieniło się w drżącą podkówkę. Najwyraźniej nie mają pralki.

A potem idziemy na przewspaniałe zajęcia, które kończą się malowaniem kartonowej rakiety (mega!!!!). Gromadka dzieci, każde ma swój pędzel, farba cieknie, można się nią upaćkać lub oberwać. Jestem taka dumna, gdy mój Syn po prostu maluje zamiast, wzorem innych malarzy, biegać do cudownych Pań Prowadzących po chusteczki nawilżane! Potem przeparadowaliśmy przez całe Krakowskie Przedmieście do restauracji. Oczywiście miałam w torbie zapasowe ubranie, ale nie prosiłam Antka, żeby się przebrał- wyglądał jak szczęśliwe dziecko! Bo jakoś mam poczucie, że właśnie brudne dziecko jest szczęśliwe.

I na koniec plac zabaw. Zaraz rozbijesz głowę, dawno się skaleczyłaś? Nie biegnij, bo się przewrócisz, spocisz, potłuczesz. Nie ruszaj, to nie Twoja foremka. Właściwie to nie oddychaj, bo bakterie. Wiem. To trudne. Czasem też chciałabym go wnieść po schodach, przeżuć za niego jedzenie i jeszcze wytatuować mu na  ramieniu wielki napis "BĄDŹ GRZECZNY". Naprawdę myślę, że w byciu rodzicem najtrudniejsze jest to, by nie pozwolić sobie na pacyfikowanie dziecka. Maluchy kwitną od naszej akceptacji i miłości.

Dlatego z okazji Dnia Dziecka życzę Wam, abyście byli brudni, niegrzeczni i wyluzowani!



wtorek, 10 maja 2016

Książeczkowo Dolne

Jedną z ulubionych rozrywek Antka jest czytanie książeczek. "Mamo, przecież ja nie umiem czytać"- powiedziałby, ale gdy się czyta, on słucha z niezwykłym zainteresowaniem i chęcią. Same zalety. Wiadomo, że matka- filolożka pragnie, by dziecko w życiu czytało, doceniało literaturę, czerpało z niej mądrości i radości niezależnie od tego, co postanowi robić w życiu-nawet, jeśli postanowi być hydraulikiem (a za każdym razem, gdy płacimy naszemu hydraulikowi na budowie, żałujemy, że wybraliśmy inne zawody). Więc czym skorupka za młodu.

Poza tym należy zawyżać miażdżące statystyki http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/6801/raporty-czytelnictwa-w-polsce-za-rok-2015 - pod tym adresem możesz się dowiedzieć, że ponad połowa Polaków nie czyta, a potem z przerażeniem w oczach oglądamy gimnazjalistów, którzy myślą, że skoro jedno jajko gotuje się trzy minuty, to dwa jajka gotują się sześć. Sądzę, że to skutek bezsensownej zamiany wartościowych rozrywek na ogłupiające.

Antek jako maluch szybko zaczął mówić, a książeczki, głównie obrazkowe z Firmy Księgarskiej Olesiejuk , na pewno miały w tym swój udział. Procedura jest taka, że książeczek musi być dużo, żeby nam się nie nudziły- Antek może czytać w koło Macieju to samo, ale my potrzebujemy różnorodności. Od kiedy przestał być maluchem, właściwie w ciemno, zamawiam pozycje Wydawnictwa Dwie Siostry. Są pięknie wydane, niezwykle rozwijające, oferują różnorodność dziecku i rodzicom i przede wszystkim- mam frajdę, gdy je czytam. Stale coś nowego wpada mi w oko.

No i wczoraj przyszło nowe zamówienie. "Mamo, najbardziej interesuje mnie Nowy Jork!"

Czy macie jakieś książeczki do polecenia?




niedziela, 10 kwietnia 2016

cuda

Znowu wiosna, a pod naszym domem trwa akcja "zamień pole w ogród" lub po prostu "pomyleni dorwali się do łopat"
  • Piotrek posadził w jedno przedpołudnie 71 sosen (sic!)
  • Antoszek nożyczkami obcina trawę, czyli chwasty
  •  Zaprzyjaźniam się z motyką, marzę, by miała silnik
  • Antoszek wygania muchy
  • Piotrek każe mi zamiatać agrowłókninę (sic!)
  • Jestem kierownikiem przesadzeń, czyli mówię "to- tu, o tu!", Piotrek wykopuje i wkopuje, a Antek zbiera dżdżownice dla ptaków 
Mam wrażenie, że już zawsze o tej porze będę  prezentować swoje wywołane słońcem wynurzenia o cudowności wiosennych cudów! Bo właśnie na tym polega ta magia: niby nic, jak co roku, trochę słońca, trochę deszczu i jestem w zachwycie. Marzę, by  Syn też umiał zachwycić się każdym pączkiem.














niedziela, 20 marca 2016

Już czas.

Są zakwasy w słoikach. Są żurki w torebkach. Ale my chcemy prawdziwy żur wielkanocny. Już czas wziąć się do dzieła.
  • do słoika wsypuję szklankę mąki żytniej pełnoziarnistej (no stress- jest dostępna np. w lidlu) i zalewam ją trzema szklankami ciepłej wody.
  • dodaję rozgnieciony czosnek, liście laurowe i ziele angielskie.
  • przykrywam i czekam ok. tygodnia
Wtedy robię żur:
  • zaczynam od wywaru jarzynowego z dużą ilością marchewki, pietruszki, selera, cebuli i pora.
  • po jakiejś godzinie gotowania, gdy warzywa są miękkie, wyławiam je i dodaję zakwas (bez mąki)
  • w wersji pod Piotrka dodaję podsmażony boczek, a super kiełbasa jest zawsze obowiązkowa
  • Jeszcze czosnek, majeranek i gotowe.
  • Staram się też o dodatki: jaja, ser biały, piórka z korzenia chrzanu. 
Mniam!




niedziela, 13 marca 2016

Zupa z pora.

Żegnajcie, Rosoły! Żegnajcie wszystkie zupy świata! -pomyślałam, gdy odkryłam, że Antek ma alergię na marchewkę, i zakwiliłam nad okrutnym losem. A potem uświadomiłam sobie, że mogę go przechytrzyć i robić zupy bez marchewki, a właściwie to z dwóch składników, w porywach do pięciu.

Zupa z pora.
potrzebujesz:

3-4 pory (mają wypełnić cały garnek)
2 ziemniaki
oliwa
woda
sól, pieprz

Pokrój umyte pory w grube talary, ziemniaki w grubszą kostkę i podduś je na oliwie. Zalej wodą (moja Mama, która gotuje najlepiej we wszechświecie powiedziałaby, że wrzątkiem) i gotuj, aż się ugotują. Potem gotuj jeszcze trochę (ja pyrczę na małym ogniu ok.45 minut, ale na pewno można to skrócić). Dodaj soli i pieprzu do smaku. Zblenderuj.
Haczyk jest taki, że to naprawdę pyszna zupa. Jeśli nie jest pyszna, trzeba ją po prostu dosolić.
Poza tym można ją uatrakcyjnić domowymi grzankami (= czerstwą bułką pokrojoną w kostkę wysuszoną na patelni z odrobiną masła na bardzo małym ogniu przez dłuższy czas)

I pochwal mi się, jak ją zrobisz :)






środa, 2 marca 2016

Kochana Pogodo, sytuacja za oknem jest tak samo dynamiczna,  jak ta na naszym talerzu z rzeżuchą, który Antek codziennie podlewa wodą nabieraną strzykawką ze szklanki. A Ty, serwując na przestrzeni 24 miesięcy dwie pory roku w nieprzewidywalnych konfiguracjach, nie ułatwiasz mi życia. Zupełnie nie mogę się zdecydować czy żywić się sokami  z wyciskarki ślimakowej, czy może kaszą ze skwarkami. Kupować sukienki z długim rękawem, czy z krótkim? Zazieleni się wreszcie? Czy wprowadzimy się na wakacje? Kiedy będzie dobry moment, żeby poszaleć w ogrodzie? Chwytać dzień czy nastawić pralkę? Jak żyć?
I wtedy myślę sobie, że to wspaniałe, że moje największe problemy są na powyższej liście. Że kiedyś na pewno odkryjemy, na co Antek ma alergię, tak jak odkryliśmy, że uczula go marchewka. Że kawa z ekspresu jest cudowna i z chęcią wypije czwartą filiżankę o szesnastej, żeby nie usnąć w połowie książeczki. To takie piękne, że życie jest piękne.  


piątek, 26 lutego 2016

pani.

Antek ma charakterek. Po mnie. I bardzo dobrze. Jest ciekawy świata, otwarty lub zamknięty, gdy ma na to ochotę. Na ogół można się z nim dogadać, jakby był po kursie negocjacji (ze mną też, dzięki książce, która zdecydowanie powinna dostać pokojową nagrodę nobla!!!). Ale. Ostatnio jest nieco trudniej, niż zwykle.
Jedziemy sobie autobusem. Przygoda. Aż tu nagle Antek nie wysiada, bo ma chęć powciskać guzik. Rozumiem, ale jeśli nie wysiądziemy, to autobus odjedzie dalej od domu i będziemy musieli dłużej iść. No i jedziemy dalej. Wysiadamy i lament. Bo nogi bolą.
I wtedy, zupełnie znikąd pojawia się pani i mówi "To chodź ze mną, ja Cię zabiorę".
Moje osłupienie trwa ćwierć sekundy. "Nie oddam mojego kochanego synka, on nigdzie z panią nie pójdzie"
Oczywiście korci mnie, żeby jej wytłumaczyć, że nie proponuje się obcemu dziecku porwania, raczej staramy się go nauczyć, żeby w takiej sytuacji krzyczał "pożar, tato, pomocy!", no i oczywiście żeby się nie wtrącała, ale mam nadzieję, że wyczyta to wszystko z moich oczu.
Ale nie wyczytała. Może naprawdę myślała, że stanę po jej stronie? Albo że go oddam. Jest obrażona. "To ja pani chcę pomóc, a pani tak  nieuprzejmie?". "Nie potrzebuję pomocy i nie jestem nieuprzejma. Nie oddam pani dziecka" (to tak żeby Antek wiedział, że nie ma mowy!). Odwracam się i kucam naprzeciwko niego, żeby mu powiedzieć, że wszystko gra.
I wtedy się zaczyna. "Pani jest niedobra. Pani go źle wychowuje, takiego samego chama jak pani pani wychowa." Padają słowa i słówka, ich potok płynie i płynie coraz bardziej, tradycyjne nie życzę sobie nie działa, ("bo agresję pani wywołała!") mówię więc do Syna. "Antosiu, pójdziemy za tą panią, zobaczymy, gdzie mieszka i zgłosimy ją na policję, bo na to jest paragraf."
Syn zachwycony, a ona uciekła.
Co zrobił(a)byś w takiej sytuacji?  
P. S. Następnego dnia też spotkałam świra.

niedziela, 21 lutego 2016

Chmury.

Jestem pewna, że właśnie tak, jota w jotę, kropka w kropkę jak przez kalkę wyglądały dialogi filozofów przyrody. Jest też wysoce prawdopodobne, że byli oni w wieku Antosia.
-Mamo. Chmury nie mają zębów.
-No nie mają.
-Dlaczego.
-Bo są z pary wodnej,para wodna jest jak woda, a woda nie ma zębów.
-No właśnie. To jak jedzą?
-Nie jedzą.
-Jedzą.
-?
-Bo zamieniają się w deszcz, wpadają do rzeki a tam są rybki. I jedzą pokarm dla rybek.

  

wtorek, 16 lutego 2016

Stopa

Wspinając się po schodach na ostanie piętro ostatniego bloku na wschodnich rubieżach świata, gdzie nikt i nic, tylko nic i nikt, już słyszę, że trwa co najmniej Obrona Częstochowy. Otwieram drzwi i jeszcze dobitniej zdaję sobie sprawę z historycznej doniosłości tego momentu. Bo oto kolubryna w akcji, hajda na Tatara, Turczyna łapaj bezbożnika, żeby w zamku plugawej stopy nie postawił. I przekrzykują się jeden przez drugiego:
-Larum grają! wojna!
-Nieprzyjaciel w granicach! a ty się nie zrywasz?
-Szabli nie chwytasz? na koń nie siadasz?
-Co się stało z tobą, żołnierzu?

I już wiem, że konsekwencje społeczne tej bitwy będą straszne.

Następnego dnia biegniemy do przedszkola. Dosłownie biegniemy, udając, że to zabawa. Syn gwałtownie się zatrzymuje.
-Mamo. A jaką Turczyn ma stopę?

I wytłumacz mu teraz, że całkowicie normalną, taką samą, jak my.

środa, 6 stycznia 2016

zima na rubieżach

Przeżycie zimy jest możliwe  tylko jeśli każdego ranka poświęcę kilka sekund na uświadomienie sobie, że jej nie ma, że to taka udawana zima. Codziennie ktoś sypie sztucznym śniegiem. Sztuczny szron pryska na okna. Atrapy bałwanów rozstawia na placach zabaw i otwiera zamrażarkę, żeby nie było zbyt wiosennie. Pączki kwiatów, które są już gotowe, by zakwitnąć, zamalowuje szronem w spraju, a i tak już za momencik, już za chwileczkę.
A Antek myśli, że to naprawdę.