sobota, 25 kwietnia 2015

Urodziny

W tym tygodniu świętowaliśmy urodziny Pietrka. Zazwyczaj rodzinne uroczystości są dla mnie znakomitą okazją do machnięcia tortu rodem z Kwestii Smaku, który smakuje idealnie, a wygląda, jakby chwilę przed wjechaniem na stół cudem przeżył bliskie spotkanie z podłogą (w wersji ostro wypucowanej, bo Mamusie przychodzą).

Ale z racji tego, że cierpię na gruźlicę, ewentualnie zapalenie płuc, które przypadkowa pani w przychodni określiła mianem przeziębienia, za co już na zawsze będzie dla mnie pospolitym nieukiem (zwłaszcza, że zwracała się do mnie "Otworzy buzię, głęboko oddycha, etc", a ponadto nie zapytała, dlaczego jej prośby powodują mój chichot, no i w ogóle jak to możliwe, że nie widziała jeszcze tego filmiku, albo, o zgrozo, jak to możliwe, że nie wyciągnęła z niego jedynych słusznych wniosków???), tort w postaci tarty czekoladowej został zakupiony w Cukierni Czekoladowy. Przed którą chylę czoła.














środa, 22 kwietnia 2015

Zero oczekiwań

Od kiedy Piotrek buduje dla nas dom, jestem najczulszą z żon. Zero oczekiwań.

To nie jest normą w naszym związku. Piter spędza mnóstwo czasu z Tosiem, ale w ogóle nie ma we krwi współudziału w pracach domowych. Jeśli zdobędzie się na przygodę z odkurzaczem, muszę siłą powstrzymywać się przed zbieraniem okruchów z podłogi (bo wiem, że obrażony nie prędko chwyci odkurzacz ponownie, a i tak nie prędko chwyci odkurzacz ponownie). Jeśli, dumny jak paw, stwierdzi "Całą kuchnię posprzątałem", to wiem, że czeka na mnie kilka garnków do umycia, no i prawdopodobnie trzeba pozamiatać. Poza tym jest absolwentem prawa, bliżej mu do książek, niż do śrubokręta, a czary mary z podłączaniem lampy uczył się robić w naszym pierwszym mieszkaniu.

Ale nie odpuszczam. Super, że odkurzyłeś. O, świetnie, że włączyłeś zmywarkę. Ośrodek sarkazmu, ogromna część mojego mózgu, nie wie, co jest grane. A to wzmocnienie pozytywne. Staram się doceniać każdy gest, bo pewnie facetowi nie jest łatwo brać się za obowiązki, które jakiś czas temu były uznawane za domenę kobiet. Nie mogę odpuścić, i wcale nie chodzi o to, że jest XXI wiek i równouprawnienie w dostępie do mopa. Nie mogę odpuścić, bo wiem, że gdyby na mojej głowie, poza pracą, i gotowaniem, które jest dla mnie przyjemnością, było ogarnianie wszystkiego, byłabym okropną frustratką.  

Jednak ostatnio sprawy wywróciły się do góry nogami, bo mój mąż, intelektualista (intelekt jest sexy!), wziął się za budowę domu. Kiedy wraca o dwudziestej wraca z działki, cierpliwie i z uśmiechem na ustach wysłuchuję tyrad o dysperbicie i ławach fundamentowych, bloczkach i rozmaitych nowościach, o których i tak nie mam pojęcia. Oczywiście czeka na niego coś ciepłego, Antek śpi, mieszkanie jest ogarnięte. Woła "Kochanie, przyniesiesz mi piwo?", a ja podaję mu butelkę. Gdy czilautuje się w wannie, ja robię mu kanapki na następny dzień. 

Bo buduje dla nas dom.


czwartek, 16 kwietnia 2015

3

Bo wiecie, jak to jest z czasem: znika i pędzi, a potem szukaj wiatru w polu. Niedawno uświadomiłam sobie, że mój dwuletni Synek Malinek wcale nie ma dwóch lat. Miał dwa we wrześniu, w styczniu może i też, ale mimo iż do urodzin mamy jeszcze trzy miesiące, on jest już trzylatkiem. Intelektualnie zwłaszcza. Skoro już jesteśmy w temacie lat, to ostatnio spytał moją siedemdziesięciodziewięcio czterdziestoletnią babcię, ile ma lat. Gdy powiedziała, że sto, spytał "A czemu tak dużo?". 
Gdy graliśmy w kolory jedzenia i spytałam, co jest smaczne i pomarańczowe, oświecił mnie (i wydaje mi się, że przewrócił przy tym oczami), mówiąc, że pomarańcza. Gdy, licząc na marchewkę, spytałam, co jeszcze, powiedział, że druga pomarańcza. 
Byłam też lekko zbita z tropu, gdy na widok samotnej zupy na łyżce dość obcesowo zawołał: "Cwana bestio, dawaj grzankę!". 
Dosłownie przez chwilę mówił "Nie wiemy lepiej", kiedy zastanawiał się nad tym, gdzie jest mama Strażaka Sama, albo dlaczego świnka w "Mamoko 3000" płacze. My wciąż to powtarzamy, a on już dawno mówi "nie wiadomo".
Złote Myśli Złotoustego możecie czytać na bieżąco TU, czyli na naszym facebooku, zaś jego słodka buźka i inne wspaniałości fotografowane moją komórką znajdziecie TU.









wtorek, 14 kwietnia 2015

Poszliśmy

Sialalala, tralala. Ławy fundamentowe wylane. To najpiękniejsze ławy fundamentowe, jakie kiedykolwiek widziałam. Takie szare i betonowe. Ja wiem, że prawdopodobnie nikt poza moim mężem nie chce oglądać naszych ław, ale sami rozumiecie, że musiałam je obfotografować i wrzucić na bloga, bo cieszą mnie przeogromnie. Ale to nie jest mój nius. Dzisiaj kupiliśmy sąsiednią działkę. Siabada i tralala. I wcale nie wygraliśmy w totka, tylko cena byłą atrakcyjna, bo ta działka jest polem. W prawdzie mieliśmy trzydzieści arów o wymiarach 36x82 m, ale sąsiednie 28 arów o szerokości 20 metrów kusiło nas od samego początku, aż wszystko się poukładało i poszliśmy w hektary- mamy już ponad pół. W decyzję o wyprowadzeniu się poza miasto był dla mnie od początku wpisany fakt posiadania wielkiego ogrodu, na pewno nie kupilibyśmy działki tej wielkości w naszym Lublinie.  I ta wieś taka sielska...











sobota, 11 kwietnia 2015

garden works

Ogród zawsze kojarzył mi się z szeroko pojętym czilautem, a ni stąd ni zowąd stał się miejscem pracy. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy odkryłam, że brudzenie rączek w ziemi to świetna sprawa. Jesteśmy ludźmi bez telewizora, cenimy sobie wspólnie spędzany czas, ale tyranie w ogródku ma wyjątkową wartość. Uspokaja nas. Łączy, daje nam poczucie, że tworzymy coś wyjątkowego, dla nas i dla naszych bliskich. Randka w ogródku to super randka. Jako początkująca pani ogrodnik wystroiłam się w sweterek Tommy Hilfiger i jasne spodnie, za to wybór gumowych sztybletów był wyborem doskonałym.
Zgodnie ze sztuką ogrodniczą należy zrobić nasadzenia, zanim powstanie dom, więc pomimo straszliwego pobojowiska na działce bawimy się łopatkami. Ja mam małą, a Mąż Szanowny dużą.  Poza tym jestem mózgiem tej operacji, wybieram rośliny i pokazuję paluszkiem, gdzie należy je posadzić. Tujki posadzone jesienią robią się coraz większe, przyszła pora na prace wiosenne. Więc pokopaliśmy, posadziliśmy, dzień był super, mimo iż Antoniutek spędził go z kochanymi Dziadkami (dzięki!), którzy umożliwiają nam od czasu do czasu wyjścia dwuosobowe, a my chwytamy każdą chwilę bez wyrzutów sumienia, bo rodzice też ludzie, muszą mieć swoje sprawy i czas tylko dla siebie. Jakkolwiek banalnie to brzmi, po czasie bez Tosia mamy dla niego więcej energii, uwagi i pomysłów. 
Jeśli ktoś z Was ma dla nas jakieś rady o tematyce ogrodniczej, to ŚMIAŁO! Zwłaszcza, że mamy poważny ogrodowy plan, o którym ośmielę się mówić, jak się spełni.
P.S. W ogóle nie brzydziłam się robaczków, które wykopywałam z ziemi.









środa, 8 kwietnia 2015

wolę taxi


Dojechać do przedszkola na ósmą nie jest łatwo (bo w międzyczasie niektórzy z nas zostali przedszkolakami, co sprowadza się do chorowania w domu za sporą kasę). Ale to dojeżdżanie to moja gonitwa i frajda Antoniuszka. I nie myślcie sobie, że wymyślam, bo właśnie dziś, wysiadłszy, stwierdził, ze zdumieniem kręcąc głową: "Ale to była przygoda!" Za to po zajęciu miejsca powiedział głośno i wyraźnie: "Poprosimy na ulicę Łabędzią!". Faktycznie, czasem podróżujemy taksówką Romka i z przyjemnością stwierdzam, że większość Panów Taksówkarzy to mili ludzie, którzy doceniają podziw, jaki liczne sprzęty taksówkarskie wzbudzają u Syna Malina.
Natomiast podróż autobusem w znaczący sposób pogłębia pęknięcie pomiędzy mną a światem. Wyobraźcie sobie, że trudno mi zrozumieć, gdy ludzie w autobusie dziwią się, że śpiewamy koła autobusu kręcą się. A przecież koła się kręcą, prawda? To czy nie można zaśpiewać razem z nami?

czwartek, 2 kwietnia 2015

Odpowiedź stulecia

Już nie wiem czy to sarkazm, czy logika do kwadratu. Toczy się poważna dyskusja o literaturze, a konkretnie o tekście jakże popularnej piosenki o gruszce. To piosenka prawdziwa, bo czymże byłaby gruszka bez brzuszka? Antosiu. Bo co byś jadł, gdyby gruszka była chuda jak pietruszka?
-Jabłuszka.

Pochyl się nad gruszką.