piątek, 22 lutego 2013

ciuchowo

Nigdy nie przywiązywałam szczególnej wagi do ciuchów. Oczywiście lubię od czasu do czasu wybrać się na wielkie zakupy, ale moje codzienne ubrania nie są żadnymi stylizacjami (bynajmniej nie z uwagi na wyjątkową niefortunność tego określenia; kto wie, czym naprawdę jest stylizacja, ręka w górę!), osoby maksi wystrojone i w pełnym makijażu o siódmej trzydzieści w piątek zawsze były dla mnie tak samo dziwne, jak Lady Gaga i Perfekcyjna Pani Domu.
Przez pierwszych kilka miesięcy życia Antka wyglądałam jak niezły flejtuch: zanim zmieniałam koszulkę, na którą Bobas zwymiotował, już miałam na sobie nowego bełta i po jakimś czasie rezygnowałam z przebierania się (Piotrek w wersji domowej też, w Wigilię Antek zmusił go do zmiany marynarki 3 minuty przed wyjściem z domu). Teraz ubraniowe inwestycje obejmują głównie legginsy (pozytywny aspekt bycia chudzielcem) i naprawdę nie przeszkadza mi, jeśli mam skarpetki nie do pary, pod warunkiem, że są w podobnej tonacji kolorystycznej.



2 komentarze:

  1. Skarpetki nie do pary to namiętność od najwcześniejszych lat Twojego życia Córeczko... :) od kiedy sama decydowałaś w co się ubrać... I też JUŻ mi nie przeszkadza... :) dorosłam czy co?

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja pamietam, gdy z moim bylym bylismy jeszcze calkiem "do pary" i kiedy sie zdarzylo, ze przed wyjsciem na swiat odzialismy sie (nieintencjonalnie) w podobne kurtewki dzinsowe - to jedno z nas musialo sie wrocic i polozyc na grzbiet cos innego... Teraz, po latach, oboje (i z osobna) mamy do pary "cos" w stylu latynowskim...
    el

    OdpowiedzUsuń

Miłego dnia!