wtorek, 29 stycznia 2013

wintertime sadness

Rok 2005 był to dziwny rok, więc mogło to być właśnie wtedy. Zima nie była nawet taka straszna- oczywiście spadł śnieg i zasypał wszystko, nie było jednak siarczystych mrozów czy zamarzających w locie gawronów, dlatego pod koniec stycznia uwierzyłam, że wiosna już czai się za rogiem, a coraz dłuższy dzień z przebłyskami pierwszych promieni słońca był dla mnie całkowicie oczywistym znakiem. Najpierw schowałam grube swetry, spodnie i kurtki, a na ich miejsce wyjęłam wszystkie swoje sukienki. Posprzątałam mieszkanie, żeby lepiej przygotować się na nowe, lepsze jutro. Robiłam wszystko, żeby tylko zapomnieć o ciemnicy, szarości i śniegowym błocie. Wkrótce okazało się, że to był falstart. Im bardziej spóźniała się wiosna, tym mniej miałam siły do życia, a gdy w końcu raczyła się pojawić, w ogóle mnie nie cieszyła.
Dlatego teraz jestem wyjątkowo ostrożna, nie zapeszam, nie wypowiadam na głos magicznej daty 21. marca. Boję się, że wiosny nie będzie, a w ramach końca świata wszystko już na zawsze zostanie skute lodem.








1 komentarz:


  1. Milus,
    posluchaj yej piosenki. Polubisz ten czas....
    el


    http://www.youtube.com/watch?v=CctWXk38QSA

    OdpowiedzUsuń

Miłego dnia!